To nie jest wpis, który miałby na celu przekonać kogokolwiek do czegokolwiek, ponieważ pomysły na podróże są różne i każdemu może pasować zupełnie coś innego. Dla niektórych mogą się tutaj pojawić nawet kontrowersje nie do przyjęcia. Ja jednak zawsze planuję swoje podróże w ten trochę niekonwencjonalny sposób.
Z dala od głównych wydarzeń
Przede wszystkim, zawsze omijam główne imprezy i szczyt sezonu w miejscu do którego jadę, czym by ten szczyt nie był. Dla wielu osób najważniejsza impreza czy święto w danym miejscu to główny powód wizyty, ale nie dla mnie. Jak już nie raz pisałam na swoim blogu, ważniejsze są dla mnie miejsca i tworzący je ludzie, a ci w te szczególne dni zachowują się inaczej.
Problemem jest też natłok ludzi i wydarzeń, które nie są dla danego miejsca normalne, przez co cała atmosfera postawiona jest na głowie. To nie dla mnie. Lubię za to planować przyjazd na tydzień po takim szczycie, ponieważ zwykle wtedy jest spokojnie i przyjemnie.
Tylko jeden nocleg
Wraz z doświadczeniem wyrobiłam sobie też nawyk planowania tylko jednego noclegu. Zazwyczaj po przybyciu w dane miejsce mam zarezerwowany nocleg tylko na jedną noc. Kłóci się to z typowymi poradnikami podróżniczymi, które każą rozplanować takie „elementy bezpieczeństwa”, ale nigdy do końca nie wiem, czy nie rzuci mnie gdzieś indziej.
Czuję się potem uwiązana koniecznością powrotu, co nie raz mnie ograniczyło przed swobodnym zwiedzaniem wielu miejsc w danym kraju. Moje cele odwiedzam poza szczytem sezonu, przed przybyciem mam zrobione rozeznanie, co i gdzie mogę znaleźć, więc jeszcze nigdy takie podejście nie sprawiło mi problemu.
Lokalna kuchnia
Poza Europą podobno niemądrze jest jeść poza restauracjami nastawionymi na turystów z „wielkiego świata”. Zgadzam się z tym, ale tylko do pewnego stopnia. Dobrze wiem, że uliczne stragany w Etiopii smażą jedzenie na oleju z transformatorów, a w Indiach w takim biznesie wykorzystuje się głównie wodę prosto z rzeki. Ale to tylko skrajne przypadki.
Nie wyobrażam sobie jeść cheeseburgera z jakiejś globalnej sieciówki w Indonezji. Zupełnie zabrałoby mi to sens podróżowania. Zawsze poświęcam chwilę czasu, by znaleźć jakiś ładny, zadbany lokal, w którym jednak stołują się przede wszystkim miejscowi.
Naprawdę nie jest o to trudno i wystarczy tylko zaprzyjaźnić się z kimś miejscowym, kto będzie w stanie polecić nam odpowiednie miejsce do zjedzenia smacznego posiłku. A że to jest dla mnie zawsze pierwszy krok po przybyciu do obcego kraju, zawsze mogę liczyć na dobre rekomendacje i smakowite posiłki.